Taki pejzaż...
Krajobraz jest zawsze nieruchomy; to spojrzenie wędruje po nim, rejestruje kształty i barwy, ich wzajemne relacje w przestrzeni. Gdy patrzymy z góry - z okna na wysokim piętrze, z samolotu, ewentualnie z kosza balonu - widać więcej i inaczej. Oglądane z wysoka domy stają się kombinacją sześcianów i trójkątów, rzeczy w oddaleniu tracą swoją fizyczność, upraszczają się w stronę znaku. Niebo spada w jezioro barwiąc je kobaltem, w słońcu płowieją zielenie, susza maluje ziemię ugrem i sieną, tną płaszczyznę linie dróg, falistymi liniami rysują się wzniesienia. Świat, pozostając wciąż tym samym, zaczyna być postrzegany z cośkolwiek innego wymiaru. Tak zaczynają się pejzaże Iwony Fischer-Zuziak.
Wbrew pozorom dość trudno określić, kiedy malarstwo przestaje być przygodą, a staje się sposobem na życie. Iwona Fischer od dzieciństwa była blisko malarstwa, ale studia rozpoczęła (i zakończyła dyplomem) na Politechnice Krakowskiej. Od zawsze - jak mówi dziś - interesowała ją przestrzeń i sytuacja. To ważne dla malarza, ale i dla architekta Jeż.
Na architekturze był rysunek i malarstwo. Prof. Krystyna Wróblewska, wybitna artystka, znakomity pedagog i niepowszedni człowiek „rozmalowywała” nawet opornych. Wielu uczniów prof. Wróblewskiej uprawia malarstwo obok i niektórzy zamiast potwierdzonego dyplomem zawodu architekta. Gdy Iwona Ficher-Zuziak, uzyskawszy po dyplomie - asystenturę na Politechnice, zjawiła się na ASP jako kandydatka na studentkę, to - powiedzmy - było to wydarzenie niekoniecznie codzienne.
- Bo ja zawsze chciałam studiować malarstwo - odpowiada indagowana po latach. Gdy się zastanowić chwilę, jest w tym cała ona - z wieczną potrzebą szukania i zgłębiania spraw, z powagą należną temu, co powagi wymaga, ze świadomością, ze dobry warsztat to dla malarza nie balast, ale przepustka do artystycznej wolności.
Przestrzeń i sytuacja... - W sytuacjach prowokuje forma - mówi artystka. Sytuacją może być wszystko: przedmiot, człowiek, pejzaż ze swoją geometrią, niekiedy trochę wykreowaną, podkreśloną malarskimi działaniami, ale zaskakująco często wytropioną, zauważoną w najzupełniej obiektywnej rzeczywistości.
Bardzo długie kilometry dzielą łagodne pejzaże Toskanii od masywu Babiej Góry. W Toskanii z okna autobusu wypatrzyła idealną geometrię: na zboczu wzgórza wycięty trójkąt oczyszczony z wszelkiej roślinności i na tej powierzchni równymi rzędami nasadzone młode drzewka oliwne. Parę lat później wypatrzyła w Babiej Górze młodnik ostrym trójkątem wcinający się w zbocze pomiędzy stare drzewa, a nad tym wszystkim kopa góry z niedużym wcięciem pośrodku. Powtarzalność form wykreowanych w naturze przez człowieka? Umiejętność patrzenia do momentu, kiedy już się widzi? Wyraz tęsknoty za idealnymi formami? Pytania można mnożyć w nieskończoność. Pewne jest to, co widać na obrazie: opowiadanie malarskimi środkami nierzeczywistości świata rzeczywistego.
Podróże włoskie to spotkanie z krajobrazem bogatym w formy i kolory, z innym światłem, to „Ogród barbarzyńcy” w galerii Artemis i „Nostalgia” w Pałacu Sztuki - dwie wystawy znaczące i dość świeże w krakowskiej pamięci, aby spróbować - gdyby to było komuś potrzebne - uchwycić moment, gdy artysta przechodzi od fascynacji do porządkowania. Czy to jednak, w przypadku Iwony Fischer-Zuziak, jest ważne? Dobry warsztat malarski ma od chwili, gdy po raz pierwszy pokazała publicznie swoje malarstwo. A dobry warsztat oznacza, że artysta znajduje swoim uczuciom adekwatne środki malarskie. Wiadomo również, że ta malarka dochowa wierności krajobrazom Toskanii i Umbrii dopóki znajdować będzie w nich inspirującą siłę - i ani minuty dłużej.
Kiedyś, przed kilkunastu laty, malowała krakowski Kazimierz. Obrazy z tego cyklu rozeszły się po świecie, to, co pozostało w Krakowie, jest przejmujące i fascynujące zarazem; w spiętrzeniach form, w ciemnych idących ku fioletowi barwach zderzonych z delikatnymi jak mgła i jak ona chłodnymi błękitami. Od spóźnionego kolekcjonera otrzymała bardzo atrakcyjną propozycję powtórzenia, niekoniecznie identycznego, kazimierskiego tematu. Odmówiła, bo Kazimierz zmienił się, bo nie ma powrotu do dawnych stanów emocjonalnych; a zatem do związanych z nimi środków wyrazu. Zdarzają się więc jeszcze i takie odmowy, Bogu dzięki. Oczywiście, sprzedaje obrazy, choć marketing własnej sztuki nie jest akurat tym, co ją najżywiej obchodzi. W założeniach (i w praktyce też) nie na sprzedaż jest mało znany, a rosnący z latami cykl portretów zaprzyjaźnionych aktorów. Zmultiplikowane zaświadczają o profesji modeli, czasem przywołują którąś z ról, innym razem jakąś sytuację. We wszystkich przypadkach są wspaniałymi malarskimi opowieściami o człowieku. Żadnego z nich Iwona Fischer-Zuziak nie sprzeda, ale niewykluczone, ze wystawi. Jeżeli zainteresowana wystawą galeria okaże się dość uparta, rzecz jasna.
Jolanta Antecka
Dziennik Polski, maj 2002